W mrocznym zakątku mojego ogrodu rośnie krzew jaśminu. A rośnie tak dziwnie, że zna tylko dwie strony świata. Północ i południe. Dzięki temu to właśnie jego kwitnienie się wydłuża. Kiedy opadną kwiaty z południowej strony, północna głosi jeszcze pełnię wiosny. Anomalia owa jak co roku przywołuje dawne lata i wiersz gdzieś tak powstały.
Łąk bukietem kwietnie umajona
Weszła wiosna w altankę mej duszy.
Zrazu cicho, niewinnie spłoniona
W krąg jaśminu płatkami sad prószy
Prószy ścieżki, na których przed laty
Oplątanych przez białe jaśminy,
Obłok marzeń nas łączył i kwiaty:
Srebrne gwiazdy we włosach dziewczyny.
Srebrne gwiazdy – pochodnie tych nocy,
Wciąż płoszące w wieczory i ranki,
którym miłość przydawała mocy –
Tak mrok rodzi sobótkowe wianki.
Czasem twarz Jej wywoła z ukrycia,
Woal włosów odsłoni na mgnienie
Tych, co brąz powołują do bycia
Oczu piwnych złocistym znamieniem.
Bywa, słów Jej kojące bajanie
W muszlę dłoni pochwyci twe skronie
I pewnością już szumi ci zdanie:
Co płonęło – to nigdy nie spłonie.
Łąk bukietem, kwietnie umajona
Przyszła wiosna – przyjaciel jedyny.
Jakby życiu na przekór: zdumiona –
Blaskiem oczu umarłej dziewczyny.
Ok. 1977 r.
zdjęcie: zlot Częstochowa 1971 r.
Ale to dopiero się stanie, wychynie z nadciągającej przyszłości, dopadnie wielu z nas. Na razie jest pełnia słonecznego lata roku 1971. Nucimy: ”Dom Wschodzącego Słońca” i „Drogę Tytoniową”; nie przyjmujemy do wiadomości, że Hendrix i Janis nic nowego już nie stworzą i upajamy się „Hey Joe” i „Little Girl Blue”. Na pielgrzymim polu pod Jasną Górą setki młodych ludzi sobą wzajem się radują. O czymś perorują, coś sobie wyjaśniają, spierają się o coś, a wszystko to na podłożu całkowitej tolerancji, przybiera postać bądź to „Raszakowego” towarzystwa wzajemnej adoracji, bądź też bardziej wysublimowana formę – „każdy obstawał przy swoim i innym obstawać pozwalał”.
Z relacji Andrzeja Belfegora wiem, choć sam tego nie pamiętam, że dysputa teologiczna pomiędzy grupą zakonników, a Januszem „Dzikim” przybiera zgoła parypatetycką formę. Przechadzając się w tłumie słuchaczy prowadzili żywą wymianę myśli, której poziom był pono niezwykły. Nikt nikogo nie obrażał, nie wyśmiewał jego poglądów, nie nastawał na jego wartości. Obstaje przy swoim a i tobie obstawać pozwala. Co najwyżej mogę zachęcić cię abyś poznał mój punkt widzenia. Taki był wydźwięk zarówno tej dysputy, jak i wszelkich rozmów, dysputek, szeptów czy wyznań jakie pielgrzymie pole pod Jasna Górą roku owego słynęło.
Nie ważne skąd przychodzisz, nie ważne dokąd pójdziesz – liczysz się ty ze swoją niepowtarzalnością. „Skądkolwiek przychodzisz - wejdź i bądź pozdrowiony” napisał kilka lat wcześniej Camus. I oto słowo stało się ciałem. Przybywamy na zlot i pozdrawiając, pozdrawiani i przyjmowani. Odrzuć przemoc, kochaj i rób co chcesz – ta karykatura agustaiańskiego oblige et quot vis fac – nie jedna i nie jednego uwiedzie. Make Love not War – i będzie ją robić. Myląc miłość z seksem. Ale tego nikt z nas wtedy nie wiedział…
„Aby dojść od siebie do siebie, od swojego ja pozornego do swej pełnej i autentycznej rzeczywistości trzeba przejść przez Boga pisał Maurice Blondel - Ale tego nikt z nas wtedy nie wiedział… Ani ci wierzący, ani ci jakby mniej i nie do końca, ani w końcu ci, którzy dziś o sobie mówią: ateiści. Bowiem nawet „ateista”, aby dojść od siebie do siebie musi przejść przez Boga. Choćby w desperackim akcie odmówienia Bogu w swoim „tu i teraz”, kiedy to odrzuca raczej swoje wyobrażenie niźli boga prawdziwego. Ignoti nulla cupido – o czym nie wiesz, tego nie zapragniesz…
zlot Częstochowa 1971 r.
Gdyby ktoś mnie zapytał na czym polegał fenomen zlotu, czym zlot hipisowski różnił się od powiedzmy obozu harcerskiego, powiedziałbym tak: zlot hipisowski to była spontaniczność, która nie wynaturzała się w anarchię i samowolę, ale właśnie kiełznała je w imię radowania się sobą. Radowanie się sobą to właśnie ów ukryty imperatyw , który czynił, że wartości tej podporządkowane są jednostkowe egoizmy. Radowanie się z obecności podobnie myślących, podobnie ubranych, podobnie za nic mających materialne wartości. Nic to, że zarzucono nam zachodni plagiat, nic to, że ośmieszano, nic to, że administracyjnie i prawnie nękano. My polscy hipisi początku lat siedemdziesiątych byliśmy tą grupą, do której aspirowało się. Często w sposób ukryty, ale przecież obecne to było w modzie, długości włosów, sposobie bycia. Obecne było w tekstach Bogdana Leobla i Zdzisława Chorążuka w utworach Blackoutów; Dżamblów i Szwagrów w prozie Teda i skacowanej poezji Wojaczka w życiowej postawie Czesława Niemena; wczesnej Rodowicz i późnym Nebeskim. Obecna była tam wszędzie , gdzie obecna być musiała.
Niechaj kto podpowie, czy było to w „Obcym”, czy w „Upadku” słynne z dawna „skądkolwiek przybywasz wejdź i bądź pozdrowiony – jako pierwsi pojawili się policjanci…” Tak pisał Albert Camus o Francji.
W Polsce było podobnie. Jak przewidział Camus, u nas też jako jedni z pierwszych ci smutni panowie ujawnili w końcu swą smutną obecność.
Cdn..
23.06.2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz