Zlot w Częstochowie 1971 r.
Łódź 04.06.2012
Kto zna „Mistrza i Małgorzatę”, (pozostałych serdecznie namawiam do tej obowiązkowej lektury, którą sam co 4-5 lat ponawiam) ten z pewnością pamięta scenę z Kliniki psychiatrycznej prof. Strawińskiego, kiedy to do izolatki, gdzie przebywał Iwan Bezdomny niepostrzeżenie wchodzi Mistrz. Iwan, który do tej pory uważał się za poetę, po wizycie Mistrza i po prezentacji historii Piłata z Pontu – przestroga i przysiędze pozostaje tej wierny – że nigdy więcej nie napisze żadnego wiersza.
Jakież szczęście miał „Hermes” – Andrzej Krakowski, że w ów czas, kiedy dwa zamieszczone wiersze pisał nie nawiedził go żaden Mistrz. Z pewnością nie napisałby niczego więcej; a tak po kilkunastu latach Jędruś stał się pełnoprawnym członkiem Związku Literatów Polskich. Dzięki talentowi, własnej pracy, a także i dlatego, że zaprzestał pisania kiedy świadomość jego, w odmiennych od normalnych stanach się znajdowała. Zamieszczone skany wierszy to dokumenty powstałe „in statu nascendi” – w środowisku tworzenia; wtedy w Rucianem, z datacją 15 lipca 1971 r. Jestem najdalej od reklamowania weny, którą uważam za przekleństwo, ale chcąc pozostać wiernym temu o czym piszę muszę wspomnieć, że narkotyki i środki halucynogenne stały się już wtedy rzeczą istotną dla ruchu hippie. PASTA – kto wie co to było, ten wybaczy Hermesowi grafomańskie płody, kto zaś nie wie, ten niechaj pozostanie w niewiedzy…Kończąc wątek Hermesowych wierszy powstałych w Rucianem – zamieściłem je dlatego, że we mnie samym zburzyły one pewne wyobrażenie, które w sobie nosiłem. Okazuje się bowiem, że kłótnie, swary, poza i szpan obecne już były od zarania naszego ruchu. A mnie jeszcze z dwa tygodnie temu wydawało się, że to znak obecnych czasów. Tymczasem wygląda na to, ze tak było od zawsze.
Kolejnym zlotem, w którym dane mi było uczestniczyć był zlot w Częstochowie „Pierwsza Częstochowa” mająca miejsce w połowie sierpnia 1971 roku. I znów po omacku grzebanie trochę w pamięci, trochę w szufladach, a wszystko podobne do wyprawy na dawno nie odwiedzany strych, gdzie mrok i pajęczyny i tajemnicze stropu skrzypienie. Myślą, jak światłem latarki z mroku dobywam i światu przywracam ludzi, przedmioty, gesty i słowa. Odżywają sceny zaludnione przez tych, co już dawno znaleźli swój upragniony, drugi brzeg tęczy, ale przecie i tych co dzisiaj nie wiedzieć czemu i jakby drwiąc sobie z losu, trwają nadal na tym, z którego większość mych znajomych i przyjaciół dawno już odpłynęła.
Częstochowa 1971r.
Ale to się dopiero stanie. Na razie jest pełnia słonecznego lata 1971 roku i wszystkie drogi zdają się prowadzić do Częstochowy. Hermes wybiera drogę przez Kraków, gdzie zresztą zaliczamy swoje 48 godzin; ja z młodszym bratem Markiem, zbaczam nieco z trasy, by w Czechosłowacji zaopatrzyć się w YASTIL – 14 sierpnia dobijamy na pole namiotowe pod Jasną Górę. Tutaj wita nas grupa z Łodzi: moja dziewczyna: Jola, Aldona, Staszek, Jurek, Andrzej, Zbyszek. Poza nimi jest tutaj kilkaset osób, w większości jeszcze nieznanych, ale po wspólnej kolacji, która przygotowały dziewczyny – już sobie bliskich. Kolacja, to niezapomniane, grubo krojone kromki chleba, czymś omaszczone i ułożone na kocu skąd każdy mógł się częstować.
Wieczorem dociera grupa Krakowska, która po nocy spędzonej w Siewierzu resztę drogi pokonuje pieszo. Jest w niej Hermes z Łodzi, pamiętam Rexa, Pata i pamiętam Prezesa.(jeżelli określnik „mały” odnosi się do wzrostu – to był ten mniejszy z Prezesów). Jest silna grupa z Warszawy. Pamiętam „Bosą”, potężnego blondyna, którego sam wygląd, spacyfikował próbę bijatyki podjętą przez miejscowych „garów”. Pamiętam „Dzieciaka” z którym za kilka miesięcy łódzki nadmiar Codeiny i Efedryny łagodzić będziemy warszawskim nadmiarem Morfiny…
Ze środowiska w nocy 14 sierpnia dobijają jeszcze Ania „Vega”, „Wujek” z Łodzi – którego mieszkanie niejednego i niejedną do snu utulało. Jest „Romanin” i Czarek Plewiński. Jest „Kapłan”, później może z uwagi na niepozorną fizjonomię przemianowany na „Kapłanka”, rodowity Łodzianin ale kojarzony bardziej z Krakowem. Myślę, że były „Mrówka” i „Kajtek”, siostry których jedna niedługo zostanie dziewczyną Leszka „Kapłanka”. W zachowanych notatkach mam wpis „Mrówki” z datą 18 sierpnia 1971 roku.
Nie potrafię określić czy było to 14 czy 15 sierpnia, pamiętam jednak doskonale moment przyjazdu, czy raczej przybycia na zlot Józka Pyrza – „Proroka”. Widziałem go po raz pierwszy i jedyny zarazem ale odpowiedzialnie mogę powiedzieć, że wywarł na mnie wrażenie tak silne, że żywe do dzisiaj. Przyjechali jakimś samochodem, co samo już było czymś niezwykłym. Zaparkowali na polu namiotowym i gdy z pojazdu wyszła starsza kobieta – tak gdzieś 25-26 lat i Józek przedstawił ją jako dziennikarkę z Francji – wrażenie, że uczestniczę w czymś wyjątkowym, osiągnęło swoją pełnię.
Spotęgowało jeszcze to wrażenie płomienne, pełne patosu wystąpienie Józka. Kreślił w nim drogę jaką mamy się posuwać. Boję się aby nie przekłamać sensu jego słów, ale pewien niemal jestem, że była to alternatywa typu: albo-albo. Dzisiaj mogę powiedzieć: alternatywa pozorna. Józek skandował wówczas: albo zgoda na tę siermiężną rzeczywistość, która nas otacza, albo droga na Wschód, do Katmandu…
Były małe zgrzyty, jak choćby to, co zdarzyło się między „Fransua”, a jakimś dziwnym pielgrzymem, były też zdarzenia i słowa, które już na zawsze kojarzyć mi się będą z „Pierwszą Częstochową”. Antek Raszek – „Wujek” z Wrocławia, użył wtedy zwrotu – „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Nie bardzo wiedziałem cóż takiego miał na myśli, dzisiaj doceniam jego przenikliwość i zdrowy rozsądek. Wiedział co mówi, siebie pocieszam, że był od nas znacznie starszy.
"Prorok" (z prawej), "Kapłanek" Częstochowa 1971 r.
Pamiętam glinianki, do których po pochyłości klasztornego wzgórza ochoczo zbiegaliśmy i gdzie ochotniej jeszcze koedukcyjnych kąpieli zażywać mogliśmy. Odziani lub nie. Najpierw odziani, później nadzy. Każdy człowiek posiada seksualność, stosowną do wieku, uwarunkowań środowiskowych czy jednostkowych predyspozycji. Problem zaczyna się wtedy, kiedy to seksualność posiądzie człowieka. I zdaje się, że problem ten mocno w środowisku naszym był obecny, tyle tylko, że każdy pragnął i marzył o tym aby problemem onym jak najsowiciej zostać obdarzony. I często bywało, że pragnieniom i marzeniom onym zdarzało się ziszczać…..
Łódź 7 czerwca 2012r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz